piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 10



***A
Ariana nie mogła spać. Była nie tyle zaskoczona, co zadowolona z tego krótkiego pocałunku. Rozmyślała o tym do późna w nocy, aż wyczerpana zasnęła.
Następnego dnia czekała na nią niespodzianka, bo odznaka prefekta aż jarzyła się od gorąca. Poczekała aż ostygnie i czym prędzej odczytała na niej napis: "Zabij". Wpatrywała się osłupiała w odznakę, aż słowo na niej całkiem wyblakło.
Miała zabić. Nawet nie wiedziała kogo. Wstała z łóżka i poszła wziąść kąpiel, musiała otrzeźwić umysł. Dopiero po niecałej godzinie była zdolna do logicznego myślenia. Jednak nie dane jej było długo się zastanawiać, bo oto na jej biurku leżał list od Albusa Dumbledore'a.
Dawno już nie rozmawiała z bratem, dlatego prędko się ubrała i wzięła pergamin do ręki.
-"Musimy sobie wreszcie wszystko wyjaśnić." - Przeczytała na głos.
-Czyżby się dowiedział? - Zapytał jakiś głos zza jej pleców...
***B
-Bella? - Narcyza zauwarzyła swoją siostrę siedzącą samą w ogrodzie. - Co się z tobą ostatnio dzieje?
Bellatrix siedziała na zimnej i lekko wilgotnej ziemi, ale nie przeszkadzało jej to. Szukała samotności.
-Dawno nie byłam na żadnej misji. Nudzę się. - Warknęła w odpowiedzi.
-Akurat. Mów prawdę. - Narcyza usiadła obok niej.
-Zostaw mnie w spokoju. - Bellatrix wstała i poszła w kierunku domu, nie miała ochoty na żadne rozmowy.
Wpadła do dworku z impetem i rozwścieczona rozłożyła się na skórzanej kanapie.
-Dygotka! - Krzyknęła, skrzatka chwilę potem pojawiła się obok niej. - Zrób mi kawy!
-Tak jest Pani Lestrange. - Wyjąkała Dygotka.
-Nie nazywaj mnie tak! - Wrzasnęła podrywając się z posłania. - Od teraz jestem Bellatrix Black! Słyszysz?!
-Tak jest Pani. - Zapiszczała skrzatka i zniknęła.
-Dobrze słyszałem? Bellatrix Black? - Zapytał ją głos od strony drzwi.
Odwróciła się. Jak przypuszczała, stał tam Rudolf.
-Ty gnido! Zabiję cię! - Wrzasnęła wyciągając różdżkę w jego kierunku.
-Za co? - Zdziwił się, lecz jednak przygotował do ewentualnego pojedynku.
-Jak śmiałeś! Jak śmiałeś wystawić mnie na pośmiewisko! Gdybyś trzymał huja w spodniach, to byś z mugolką bachorów na boku nie robił! - Bellatrix była coraz bardziej zezłoszczona.
-Jakich bachorów?! Coś ci się stało w głowę?! - Krzyknął obużony, jednocześnie odbijając mknącą ku niego Avadę.
-Czarny Pan mi wszystko powiedział! Jak ona się nazywa?! Hermiona Gradner czy Hermiona Lestrange?! Jak śmiałeś spłodzić taką szlamę! - Wystrzeliła kolejny zielony promień który przeleciał mu koło ucha.
-Bello skończ! - Usłyszała głos tuż obok siebie.
Nie wiadomo skąd nagle obok niej pojawił się Voldemort. Złapał ją za rękę w której trzymała różdżkę i poczekał aż trochę ochłonie.
-Czy ja ci pozwoliłem mordować mojego śmierciożerce? - Warknął odsuwając się od niej gwałtownie jakby sobie nagle przypomniał, że nie powinien stać tak blisko.
-Panie... Ja przepraszam. - Zaczęła, kiedy jest wściekła nigdy nie myśli nad konsekwencjami.
-Nie przepraszaj, tylko myśl. Ja nie pozwoliłem ci go zabić, ale to nieoznacza, że on przeżyje. - Zaśmiał się wrednie. - Lestrange! Za zdradę czystej krwi, skazuje cię na śmierć. Avada Kedavra!
Mężczyzna z początku nie zdawał sobie sprawy z tego co się dzieje. Zrozumiał to dopiero, gdy z różdżki Voldemorta mknął ku niemu zielony promień, którego nie mógł już zatrzymać.
Jego martwe ciało zaległo pod ich nogami. Bellatrix patrzyła na nie z obrzydzeniem.
-Nie zapłaczesz po mężu? - Zaśmiał się Czarny Pan.
Dziewczyna spojrzała w jego kierunku. Młody mężczyzna był cały w drobnych ranach ciętych, z których ciekły stróżki krwi.
-Panie co ci jest? - Przeraziła się Bellatrix.
Podeszła do niego chcąc go wyleczyć, jednak on nie dał jej się dotknąć.
-Nic mi nie jest Bella. - Warknął. - Nie dotykaj mnie.
-Ale Panie... Jeśli to czym zrobiono te rany było zatrute, to...
-Powiedziałem nic mi nie jest. - Powtórzył tym razem z wyraźnym rozdrażnieniem.
Bellatrix chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w porę się powstrzymała. Kiwnęła pokornie głową i wróciła do salonu, gdzie już czekała na nią gorąca kawa.
***A
Ariana niepewnie spojrzała za siebie. O dziwo, w drzwiach stał Draco Malfoy.
-Czego tu szukasz? - Zdziwiła się dziewczyna.
-Ciebie. Musimy wrócić do pracy nad szafką zniknięć. - Warknął, patrząc na nią wyczekująco.
-Ale ja miałam właśnie...
-Nie obchodzą mnie twoje plany. Czarny Pan kazał się pośpieszyć. Masz być za godzinę pod pokojem życzeń. - Oznajmił sucho i wyszedł.
Ariana westchnęła bezgłośnie i w ponurym nastroju pobiegła na rozmowę z bratem.
Nim jeszcze zapukała, Albus wpuścił ją do środka i wskazał krzesło na przeciw siebie. Zajęła je i w milczeniu czekała.
-Wiem, że robisz coś z Drconem Malfoyem. Czy wiesz, do czego jest to urządzenie które próbujecie naprawić? - Zapytał spokojnie przeszywając ją spojrzeniem zza swoich okularów połówek.
-Ja... Nie, nie wiem. - Westchnęła, wiedząc, że kłamstwa nic tu nie dadzą.
-A może chciała byś powiedzieć mi coś czego wcześniej nie mówiłaś. - Kontynuował.
-Nie, nie mam nic do powiedzenia. - Odparła.
-Nie mogę patrzeć jak się pogrążasz Ariano. Dlaczego to robisz? - Spojrzał na nią smutno.
-Nie mam wyboru.
-Każdy go ma...
***B
Bellatrix do wieczora nie widziała nigdzie Voldemorta. Dopiero gdy schodziła na kolację zobaczyła go, jak przy uchylonych drzwiach jednego z pokoi, łykał jakiś dziwny eliksir. Chciała się zatrzymać, jakoś mu pomóc, lecz w porę porzuciła te myśli.
Usiadła przy stole. Chwilę po tym, w jadalni pojawił się Czarny Pan. Zdziwiło ją to, zazwyczaj z nimi nie jadał. Zasiadł jak zwykle u szczytu stołu i oparł głowę na dłoniach.
Bellatrix z ciężkim sercem patrzyła na jego nienaturalnie bladą cerę i sińce pod oczami. Przeczuwała, że mogło być to związane z okaleczeniami jakich doznał. Była prawie pewna tego, że to co zraniło jej Pana, było zatrute.
Nic nie mogła dla niego zrobić, by mu pomóc, bo jej na to nie pozwalał, więc zostawało tylko patrzeć jak trucizna opanowuje jego ciało.
-Panie... Może mogę jakoś pomóc? - Zapytała nie mogąc znieść takiego widoku.
-Nic mi nie jest. - Warknął. - Jedz, Bella bo bredzisz z głodu.
Dziewczyna posłusznie zamilkła.
Nie mogła nic przełknąć. Myśl o tym co się dzieje z miłością jej życia nie dawała jej spokoju. Gdy wszyscy domownicy skończyli posiłek ona również wstała i czym prędzej wyszła.
Zamknęła się w swoim pokoju i z nieodgadnionym wyrazem twarzy rozłożyła się na świeżej pościeli.
Następny dzień nie był lepszy. Z każdą godziną Voldemort wyglądał coraz gorzej. Wyglądało na to, że substancja zabija go powoli i od środka. Minął jeszcze jeden dzień, a mężczyzna wyglądem nie różnił się od trupa. Bellatrix codziennie wieczorem widziała jak bez skutku połyka kolejne eliksiry.
Serce jej niemal pękło gdy zobaczyła go ledwo żywego w fotelu w salonie. Podeszła w jego kierunku i klęknęła obok niego na podłodze, a głowę oparła o poręcz siedzenia.
-Mój Panie. - Jęknęła nawet na niego nie patrząc.
-Bella, nie masz lepszych rzeczy do roboty niż siedzenie tu i smęcenie. Nic mi nie jest. - Głos miał słaby, ale stanowczy.
Dziewczyna przeniosła na niego zatroskane spojrzenie. On jednak tylko prychnął pogardliwie i odwrócił od niej wzrok.
-Mój Panie. Pozwól mi...
-Odejdź stąd. - Warknął. - Sam sobie poradzę.