czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 9

***B

Bellatrix, zgodnie z rozkazem Czarnego Pana, zamieszkała u siostry. Narcyza znalazła dla niej najobszerniejszy pokój od razu połączony z łazienką.

Dziewczyna siedziała przed biurkiem i pisała list do męża, gdy nagle usłyszała pukanie do drzwi. Wstała i niepewnie je otworzyła. Za nimi stał wysoki, brązowowłosy mężczyzna.

-Panie... - Czym prędzej wpuściła go do środka, nie zważając na swój skąpy strój, którym była sama bielizna.

-Bella, ubierz się. - Mruknął zirytowany, a ona od razu oblała się rumieńcem.

-Ja... Już. - Wyjąkała i pobiegła w stronę łazienki.

Nie mogła w to wszystko uwierzyć. Sam Czarny Pan przyszedł ją odwiedzić...

Po kilku minutach przyszła już kompletnie ubrana, w czarną sukienkę do kolan, wykonaną z jedwabiu.

-Dlaczego nie masz dzieci? - Zapytał, siadając na brzegu jej łóżka.

-Dlaczego... Co? - Zatkało ją.

-Pytam się dlaczego nie masz jeszcze dziecka. - Powtórzył, tym razem ostrzej.

-Nie... Nie wiem. A powinnam? - Wyjąkała.

-Nie zależy ci na przedłużeniu czystej krwi? - Warknął.

-Zależy, oczywiście. - Czym prędzej odpowiedziała.

-To czemu? - Czarny Pan zdawał się być tym rozbawiony.

-Bo Rudolf nie chciał...

-To grzech, żeby taki śmierciożerca jak ty, nie przeniósł swoich zdolności na następne pokolenie. - Wyraźnie zauważyła w jego oczach kpinę, ale zbyt się bała, żeby jakoś to skomentować.

-Mam... Porozmawiać z Rudolfem? - Zapytała smutno.

-Kto tu mówi o Rudolfie? On już ma córkę. - Uśmiechnął się wrednie.

-Co?! Z kim?! - Bellatrix nie wierzyła w to co słyszała. Bezwładnie opadła na łóżko obok swojego Pana. Ale teraz to nie było ważne. Rudolf ją upokorzył!

-Myślałaś, że się nie dowiem? - Warknął, wstając i odchodząc od niej na drugą stronę pokoju.

-O czym? Ja nic nie wiedziałam... - Zaczęła się bronić.

-Wiem o waszej umowie! - Krzyknął. - Fałszywe małżeństwo, żeby mógł się do woli bzykać z tą mugolką! Byłaś aż tak głupia, że sądziłaś, iż się nie dowiem?!

-Panie... Wybacz... - Wyjąkała z pokorą i padła przed nim na kolana.

-Wstań i się nie poniżaj! Powiedz tylko czy wiedziałaś, że Hermiona Granger jest jego córką! - Krzyknął podciągając ją za łokieć do pozycji stojącej, tak, że dzieliło ich zaledwie kilka milimetrów.

-Nie wiedziałam... - Szepnęła zatapiając się w jego krwisto-czerwonych tęczówkach.

-Dobrze. - Mruknął.

Przez chwilę wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, lecz po chwili odsunął się od niej i deportował z charakterystycznym trzaskiem.

***A

Przez następnych kilka dni, Ariana starała się razem z Draconem, naprawić szafkę zniknięć znajdującą się w pokoju życzeń. Nie było to łatwe zajęcie, ale po wielu godzinach wreszcie coś zaczęło się dziać. Oczywiście wiedziała, że minie jeszcze co najmniej tydzień nim szafka będzie działać bez zarzutu, ale i tak czuła satysfakcję.

Zastanawiała się tylko, po co to wszystko. Draco nie chciał jej powiedzieć, a od Voldemorta nie otrzymywała żadnych dalszych instrukcji.

Syriusz był na nią lekko obrażony po ostatnim wspólnym wieczorze, ale na szczęście nie opuszczał Hogwartu. Ariana starała się go jakoś udobruchać, ale Łapa czuł się przez jej prośbę odcięty od świata, jak niegdyś na Grimmauld Place 12. Oczywiście była znaczna różnica, której na siłę nie chciał dojrzeć. W kamienicy był więźniem znienawidzonego przez siebie domu, natomiast tu, miał do dyspozycji ogromny zamek oraz błonia.

Dziś był piękny, typowo jesienny dzień. Ariana szła właśnie na Historię Magii, gdy po drodze zauważyła Syriusza, siedzącego na miotle i latającego bezczynnie po boisku do quidditcha.

Od razu zrezygnowała z zajęć i pobiegła na błonia. Usiadła wygodnie na trybunach i obserwowała jak chłopak wyprawia przeróżne piruety w powietrzu.

-Może nauczysz mnie latać?! - Zawołała do niego, a ten w odpowiedzi mało nie spadł z miotły.

-Ty mnie kiedyś wykończysz kobieto. - Zaśmiał się podlatując w jej kierunku.

-A więc? Pouczysz mnie? - Zrobiła słodką minkę.

-Niech no się zastanowię... - Zaczął udawać, że się namyśla. - Raczej nie masz do tego predyspozycji.

-Uważasz, że nie nauczę się latać? - Oburzyła się Ariana.

-Uważam, że... tak, chyba masz rację. - Uśmiechnął się złośliwie.

-A może się założymy? - Warknęła blondynka.

-O co? - Syriuszowi widocznie się ten pomysł spodobał.

-Jeżeli w tydzień nauczę się szybciej latać niż ty, to nie będziesz się więcej narażał.

-A jeśli przegrasz, to spędzisz ze mną noc. Oczywiście nic ci nie proponuję... - Dodał szubko widząc jej wyraz twarzy. - Chodzi mi tylko o spędzenie razem czasu.

-Mam taką nadzieję. - Powiedziała niezbyt przekonująco. Syriusz się zaśmiał.

-A może jednak wolisz... - Zaczął z kpiną.

-Nic nie wolę. - Przerwała mu czując, że się czerwieni.

-Skoro tak... - Westchnął smutno. - To kiedy zaczynamy?

***B

Bellatrix chodziła po opuszczonej, a raczej zmasakrowanej wiosce mugolów. Szukała jakiejś przypadkowej ofiary, na której mogłaby się wyżyć i ochłonąć. Od pamiętnej rozmowy z Czarnym Panem, nie widziała się z Rudolfem. Wiedziała, że gdy go zobaczy będzie musiała go zabić. Jeszcze nikt, nigdy w życiu jej tak nie upokorzył jak on.

Stąpała między płonącymi domami, a widok zasłaniał jej gęsty dym. Jedyne co słyszała to trzask łamanego drewna i...

-Mama!!! - Płacz jakiegoś dziecka. - Mamaaa!!!

Czym prędzej udała się w stronę krzyku. Po tylu dniach, wreszcie będzie mogła użyć swojego ulubionego zaklęcia.

Na brukowanej uliczce siedziała może dwuletnia dziewczynka. Miała blond włosy uplecione w warkoczyki i poplamioną krwią i błotem sukieneczkę.

-Mugolskie dziecko. - Warknęła. - Świetnie. Cruc...! - Wymierzyła różdżką w stronę dziecka, lecz przez chwilę się zawahała.

Kucnęła obok dziewczynki i spojrzała jej w oczy. Naszło ją dziwne uczucie. Rudolf miał córkę, a ona nie. Dopiero teraz zauważyła, że pragnęła mieć przy sobie takiego małego człowieczka. Oczywiście to było dla niej nie osiągalne. Bo jedyną osobą z którą chciała by mieć dziecko był Voldemort.

Wstała i rzuciła ostatnie spojrzenie na płaczące dziecko. Nie mogła przysporzyć tej istocie więcej bólu, więc zamiast tortur, postanowiła mu ulżyć.

-Avada kedavra! - Zielony promień pomknął z jej różdżki w kierunku dziewczynki.

Bellatrix otrząsnęła się i czym prędzej deportowała.

***A

Syriusz spędził resztę dnia na uczeniu Ariany. Nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie - mogła wreszcie nacieszyć się jego obecnością. Minusem był fakt, że nie było jej na żadnych poniedziałkowych lekcjach.

Trzeba było przyznać, że Łapa jest dobrym trenerem, bo już po pierwszym dniu mogła się poczuć swobodnie na miotle. Czy on się z tego cieszył? Nie była pewna. W swoim przekonaniu utrzymywała, że był po prostu rozdarty. Raz się cieszył, że jej tak dobrze idzie, a raz smęcił, że Ariana zamknie go na resztę życia w Hogwarcie.

-Według mnie przesadzasz. - Stwierdziła gdy wieczorem odprowadzał ją do dormitorium Ślizgonów. - Ja się o ciebie po prostu martwię i nie chce by coś ci się stało...

-Umiem o siebie zadbać. - Warknął, to była jego odpowiedź na wszystkie jej argumenty. - To co? Jutro z samego rana? - Zapytał gdy doszli do lochów.

-Nie, jutro nie mogę opuścić lekcji. Ale możemy pomiędzy nimi. - Zaproponowała.

-Skoro tak... - Mruknął i odwrócił się żeby odejść.

-Syriusz! - Zawołała za nim.

-Co? - Zatrzymał się i obrócił w jej stronę.

-Dziękuje ci. Wiem, że bardzo się starasz... No wiesz, nie narażać i w ogóle...

Ariana chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz Syriusz nie dał jej skończyć. Czym prędzej do niej podszedł i uciszył ją jednym krótkim pocałunkiem. Dziewczyna spojrzała na niego zszokowana.

-Wybacz, nie powinienem... - Zaczął i nim zdążyła coś powiedzieć zniknął za najbliższym zakrętem.

sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 8

I tu nareszcie pojawia się nasza Bella. Kawałek jest chyba z filmu, nie ważne, po prostu chcę zaznaczyć, że kawałeczek tekstu nie pochodzi w całości z mojej głowy. Czytajcie!

Juliet

----------------------------------

*** B

Bellatrix siedziała oparta o ścianę, a jej długie, kręcone, hebanowe włosy, spływały kaskadą na szczupłe ramiona. Oczy miała jakby zastygłe w bezruchu. Jej czarne tęczówki utkwione były w trudnym do określenia punkcie. Dziewczyna wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat, co było wręcz dziwne przy jej prawdziwym wieku. Zmiana ta powstała na skutek wypadku w ministerstwie.

Wyciągnęła przed siebie lewą rękę i zbliżywszy ją do twarzy przejechała językiem po mrocznym znaku. Uśmiechnęła się szaleńczo i przymknęła oczy.

Była sama w domu, Rudolf znowu był ze swoją mugolką. Ale przecież sama się na to zgodziła. To był pomysł idealny, małżeństwo. Oboje mieli w swoim sercu osobę z którą nie mogli być. On mugolkę, ona... No właśnie, ona. Zawsze była o niego zazdrosna, bo różnica w ich położeniu polegała na tym, że on pałał miłością odwzajemnioną - ona nie.

Teraz odzyskała dawny wygląd, a trzeba było przyznać, że jest piękną dziewczyną. Jednak najbardziej ucieszyła ją przemiana Czarnego Pana. Wyglądał jak przed laty, gdy była jeszcze małą dziewczynką, a jej ojciec walczył u jego boku.

Nie pamiętała kiedy dokładnie się w nim zakochała, ale wiedziała, że z czasem przerodziło się to, w obsesję. To co czuje w stosunku do niego nie miało i nie ma prawa istnieć, ale na marne starała się to maskować. Niektórzy się temu dziwili, przecież do niedawna wyglądem przypominał węża. Dla niej jednak nie było to ważne. A teraz gdy oboje wreszcie odzyskali dawną postać, było jej jeszcze trudniej stłamsić w sobie te wszystkie uczucia.

Pragnęła go całym ciałem, sam jego widok przyprawiał ją o dreszcze. Nie spełniona miłość była dla niej coraz bardziej uciążliwa. We wszystkim starała się mu przypodobać, zaimponować, sprawić by choć na nią spojrzał... Oddała by wszystko za najmniejszy gest sympatii.

"Bella" - tak nazywał ją od zawsze, nie wiedziała dlaczego. Czy to przez wzgląd na lata gdy widział ją jak uczyła się chodzić i mówić, czy na okres, gdy zaczął osobiście uczyć ją czarnej magii... Miała wtedy siedemnaście lat i to ten czas uważa za najlepszy w swoim życiu.

Po kilku latach obsesja na jego punkcie przerodziła się w szaleństwo, a całość przyprawił Azkaban. Tak, była szalona... I zdolna do wszystkiego. Gdyby wyraził taką ochotę zabiłaby się...

Nagle z rozmyśleń wyrwało ją ostre pieczenie. Wzywał ją...

***A

Ariana była wściekła na Voldemorta. Jak mógł jej przerwać w takim momencie? Przez chwilę chciała go po prostu olać. Lecz za chwilę przypomniały się jej jego słowa. Nie mogła pozwolić na to by zrobił coś Syriuszowi.

Chcąc, nie chcąc wzięła odznakę do ręki i przeczytała znajdującą się na niej wiadomość: "Pomóż Draconowi". Wpatrywała się w te dwa słowa z tępym wyrazem twarzy. Draconowi? I w czym? Te pytania wwiercały się jej nieprzyjemnie w głowę, aż zmęczona dniem zasnęła.

***B

Bellatrix pojawiła się przed okazałą posiadłością Malfoy'ów. To tu jej pan miał aktualnie swoją siedzibę.

Obejrzała się dookoła i żwawym krokiem przeszła przez bramę, tak jakby w ogóle jej tam jej nie było. Ktoś bez mrocznego znaku miałby większe trudności z dostaniem się tutaj. Ogrody wokół dworku były piękne, lecz teraz jakby pogrążone w ciemności i to nie tej od nocy.

Gdy weszła do sali, okazało się, że wszyscy czekają tylko na nią. Podeszła do swojego miejsca, w okolicach środku stołu. Oddałaby wszystko by tylko zająć miejsce Severusa - po prawicy samego Czarnego Pana.

Gdy usiadła nawet nie zwrócił wzroku w jej stronę, taki mały gest a znaczący tak wiele... Z rozczarowaniem spuściła wzrok. Ale czego się spodziewała? Że dziś będzie inaczej?

-Spóźniłaś się Bella. - Stwierdził sucho, przenosząc na nią wzrok.

Momentalnie zatonęła w jego krwistoczerwonych tęczówkach, zawsze miała z tym problemy.

-Panie, ja... - Nieświadomie pochyliła się w jego kierunku.

-Nie interesuje mnie powód. - Przerwał jej. - Jeżeli tak długo zajmuje ci dotarcie, to zamieszkasz tutaj.

-Tak jest, Panie. - Wyszeptała skruszona, jednocześnie wracając do poprzedniej postawy.

-Jak już mówiłem - Kontynuował zwracając się do reszty. - Czas na następny ruch. Czy ministerstwo jest już infiltrowane?

-Minister został opętany zaklęciem Imperio, mój Panie. - Odrzekł niezwykle dumny z siebie, Avery. Po sali rozeszły się pomruki podziwu, natomiast Bellatrix zmroziła go spojrzeniem.

-To dobrze. - Uśmiechnął się wrednie Voldemort. - A więc następnym krokiem, jest mianowanie kogoś na ministra... Kto z was - Zaczął wstając. - jest godny - ciągnął przechadzając się wzdłuż stołu. - zająć to miejsce. - Skończył zatrzymując się za krzesłem Lucjusza.

-Panie, ja...

-Odkupisz swoje winy, Lucjuszu. Nie muszę ci chyba przypominać jak straciłeś przepowiednię, a potem trafiłeś do Azkabanu... Kto cię z niego wyciągnął?

-Ty Panie. - Odpowiedział pokornie, blondyn.

-A więc to mamy za sobą. Zostaje sprawa Pottera... - Ostatnie słowo niemal wysyczał. Wrócił na swoje miejsce a chwilę potem, Nagini zaczęła wspinać się po jego ramieniu.

-Panie, ja to zrobię. Zabije chłopaka... - Wysyczała Bellatrix z uśmiechem szaleńca.

-Fascynuje mnie twoja żądza krwi, Bellatrix, ale to ja musze zabić Harry'ego Potter'a... - Zwrócił się w jej kierunku. Uśmiech dziewczyny od razu zgasł.

-Panie... - Zaczęła nieśmiało. - A nie lepiej, by zrobiła to nasza nowa... zabawka? - Dokończyła po chwili wahania.

-Uważasz, że jestem tak słaby, żeby posługiwać się innymi? - Zaśmiał się cicho.

-Nie, ależ skąd... Chodzi o to, że ona szybciej może do niego dotrzeć... - Pośpieszyła z wyjaśnieniami, co ją naszło, by pouczać Czarnego Pana?

-Ach tak... - Szepnął z zastanowieniem. - Jednak ty już raz dostałaś się do Hogwartu, zmieniona w Ginewrę Weasly... Może to jednak ty wykonasz to zadanie... Wątpię, by... nasza zabawka - Użył tego samego określenia co ona, przez co Bellatrix się uśmiechnęła. - dała radę zabić.

-Z największą chęcią mój Panie...

-Ale... - Przerwał jej. - Severus lepiej sobie poradzi...

Bellatrix nie wierzyła w to co słyszała, znowu on. Po chwili jednak o czymś sobie przypomniała...

-...Chyba, że złożył jakąś wieczystą przysięgę. - Czarny Pan zdawał się czytać w jej myślach. - Będziesz konać Snape, bo nie wyrażam zgody na pomoc Draconowi, już swoją otrzymał. Wysłałem mu kogoś do pomocy Narcyzo. - Tu zwrócił się do niej. - A jeśli chodzi o ciebie Severusie, to wiedz, że wiem o twoim spisku z Dumbledorem. Śmieszne, że taki ambitny człowiek jak ty poświęca się dla zmarłej szlamy... - Zaśmiał się, a za nim reszta śmierciożerców. - Ja cię nie zabiję, zrobi to przysięga. Oddaj mi różdżkę. - Wciągnął dłoń w jego kierunku.

-Ale Panie... Ja nie wiem o czym ty mówisz... - Snape zaczął się tłumaczyć.

-Twoja różdżka. - Powtórzył Voldemort.

Bellatrix od zawsze czuła niechęć do Snape'a a teraz jej skryte przypuszczenia się ziściły. W tym momencie, gdy czarnowłosy oddawał swoją różdżkę, czuła się jakby dostała prezent od losu.

-Zabrać go do lochu. - Rozkazał, po czym szepnął coś w języku węży do Nagini. - Gdy już zdechniesz, Nagini będzie mieć obiad. - Zaśmiał się za nim.

Wszyscy śmierciożercy byli w całkowitym szoku. Nikt nie wiedział o co tak dokładnie w tym wszystkim chodziło. Bellatrix siedziała uśmiechnięta, zapatrzona w swoje własne bóstwo, w swojego Pana.

-Bello! - Voldemort zwrócił się w jej kierunku. - Zapraszam tutaj. - Wskazał miejsce po swojej prawicy.

Przez chwilę myślała, że to zbyt piękne by mogło być prawdziwe, lecz nie podlegało zwątpieniu, że Czarny Pan powiedział to co powiedział. Niepewnie wstała i czując na sobie wzrok reszty śmierciożerców zajęła wskazane miejsce.

-Panie, dziękuje... - Zaczęła lecz przerwał jej gestem ręki.

-To do czasu, aż nie znajdę kogoś godnego tego miejsca. - Odrzekł sucho.

Śmierciożercy wybuchli śmiechem, a ona zrobiła się czerwona jak burak. Dlaczego zawsze po nagrodzie czekało na nią upokorzenie? Spuściła wzrok i nie podniosła go aż do końca zebrania.

***A

Ariana z samego ranka, tuż po śniadaniu podeszła do młodego Malfoy'a. Nie miała pojęcia w czym miała mu pomóc, ale nie chciała narazić Syriusza.

Draco jak zwykle stał w towarzystwie Craba i Goyla. Blondynka niepewnie klepnęła go w ramie.

-Czego chcesz? - Warknął odwracając się do niej.

-On kazał mi ci pomóc. - Westchnęła.

-Kto? - Zirytował się blondyn.

-Voldemort. - Szepnęła. - Może porozmawiamy gdzie indziej? - Zaproponowała.

Wyszli z Wielkiej Sali i schowali się w najbliższej opuszczonej klasie.

-Kto by pomyślał, że ty, siostra Dumbledore'a masz takie znajomości. - Zaśmiał się.

-Co powiedziałeś? Ja jestem jego kuzynką...

-Wiem kim jesteś. A teraz mów w czym masz mi niby pomóc. - Warknął lustrując ją wzrokiem.

-Myślałam, że ty będziesz to wiedział. On powiedział mi tylko żebym ci pomogła. - Wyjaśniła Ariana.

-Wiesz coś o szafkach zniknięć...?

wtorek, 3 czerwca 2014

Rozdział 7

Po rozmowie z Syriuszem była już pewna, że to co robi jest złe. Zamiast do biblioteki, poszła z kartką do pokoju wspólnego Ślizgonów i spaliła ją w kominku.

Usiadła na skórzanej kanapie i odpięła odznakę. Trzymała ją w rękach i wpatrywała się w nią nie widzącymi oczami. Zastanawiała się, jak to możliwe, że jeszcze niedawno mogła chcieć dotknąć choćby jednej strony zakazanych ksiąg.

Nagle stało się to co poprzednio. Odznaka rozgrzała się, a Ariana wypuściła ją z rąk z cichym jękiem. Gdy ją podniosła błyszczały na niej wygrawerowane słowa: "A myślałem, że jesteś mądra..."

-Ja myślałam to samo o tobie, widocznie oboje się pomyliliśmy. - Warknęła do siebie. Jak on mógł myśleć, że siostra Albusa Dumbledore'a mu w czymś pomorze?

Kolejne dni w Hogwarcie mijały jej w powolnym tępie. Łapa na szczęście nie powiedział o niczym Albusowi, dzięki czemu nie musiała się mu tłumaczyć. Jednak były też i złe strony. Syriusz prawie w ogóle się z nią nie widywał, tylko czasami gdy udało się jej na niego wpaść zamieniali kilka zdań. Był przepracowany, z powodu zakonu. A skoro nie mogła spędzać z nim czasu, coraz częściej, ukradkiem zerkała na odznakę.

Kiedy od jej rozmowy z Łapą minęły już dwa tygodnie, dziewczyna snuła się po zamku w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego zajęcia. Niestety nic nie przychodziło jej do głowy. Dopiero po godzinie przypomniała sobie, że dziś jest wyjście do Hogsmeade.

Ubrała się w cienki płaszcz i ruszyła ku wyjściu z zamku. Już po kilkudziesięciu minutach, doszła w zamierzone miejsce. Skierowała się w kierunku sklepu Zonka, jednak zatrzymała ją paląca odznaka, która niemiłosiernie piekła pod płaszczem.

Zerwała ją szybko i gdy tylko wystygła przyjrzała się wyrytym na niej słowom: "Pójdź tam, gdzie nikt cie nie zobaczy". Ariana tępo wpatrywała się w znikające powoli litery. Nie wiedziała co robić. Po chwili zastanowienia, postanowiła to całkowicie zignorować.

Schowała odznakę do kieszeni i poszła tam gdzie zamierzała. Nie przeszła nawet połowy drogi do sklepu, gdy nagle znikąd znalazła się przy niej jakaś zakapturzona kobieta i złapała ją pod rękę.

Gdy odeszły w miejsce znajdujące się mniej na widoku zaczęła do niej mówić.

-Mój Pan nie lubi gdy się ignoruje jego rozkazy. - Wysyczała.

-A ja nie lubię gdy mi się każe robić coś na co nie mam ochoty. - Oznajmiła Ariana raptownie się zatrzymując.

-Nie zgrywaj bohaterki, jeżeli nie zapanujesz nad językiem to ci go obetnę. - Warknęła kobieta.

Dopiero po bliższym przyjrzeniu się, Ariana zauważyła, że rozmawia z Bellatrix. Kobieta zaprowadziła ją daleko za miasteczko. Gdy się wreszcie zatrzymały, okazało się, że są w lesie.

Nagle zza drzew wyszedł on. Voldemort. Był odziany w czarny garnitur, a jego czerwone tęczówki przeszywały każdy skrawek jej ciała.

-Panie, przyprowadziłam ją jak kazałeś. - Powiedziała zadowolona z siebie czarnowłosa.

-To dobrze Bella, a teraz odejdź. - Odpowiedział nie spuszczając oczu z Ariany.

-"Bella"? Każdego śmierciożercę nazywasz zdrobniale? - Zaśmiała się blondynka, gdy tylko tamta odeszła.

-Nie, tylko ją. - Odrzekł spokojnie.

-Dlaczego?

-A dlaczego ciebie to aż tak ciekawi? - Uśmiechnął się sztucznie. - Jesteś zazdrosna? - Teraz to ona się uśmiechnęła.

-Chciałbyś. Muszę cię poinformować szanowny Lordzie Voldemorcie, że nie jesteś w moim typie. - Zakpiła.

-A kto jest? - zapytał poważnie brunet.

-Syriusz Black... - Wypaliła za późno gryząc się w język.

-A, ten kundel... Myślałem, że trudniej cię zaspokoić. - Zaśmiał się sztucznie.

-Skoro on jest kundlem, to kim ty jesteś przy nim? - Warknęła Ariana. - Chyba gównem!

-Uważaj na to co mówisz, bo już nigdy go nie zobaczysz. - Voldemort wyraźnie się zdenerwował. - Jeżeli myślisz, że cię zabije to jesteś w błędzie. Za każdy twój błąd będzie płacił Black.

-Jesteś potworem!

-Wiem, taki mój urok. A teraz lepiej zrób co ci każe, bo twój piesek nie wróci do ciebie żywy.

-Co mam zrobić? - Westchnęła poddańczo i wbiła wzrok w ziemię.

-Po pierwsze nikomu nie mów o tym spotkaniu. - Voldemort podszedł do niej i ujął jej podbródek tak by na niego spojrzała. - A po drugie, wykonuj wszystkie moje polecenia. Bez wyjątku.

Dzieliło ich zaledwie kilka milimetrów. Odsunęła się od niego szybko i spuściła wzrok, a gdy z powrotem spojrzała tam gdzie stał, już go nie było.

Gdy udało się jej wrócić do Hogwartu było już ciemno. Weszła do swojego dormitorium i zamknęła za sobą drzwi.

-Dlaczego wszystkie dyskusje z nim muszą się tak kończyć? - Warknęła sama do siebie.

-Dyskusje z kim i jak kończyć? - Zapytał ją zaciekawiony głos który mógł należeć tylko do jednej osoby.

Gdy się odwróciła zauważyła, że Syriusz leży wyciągnięty na jej łóżku. Nie mówiąc nic rzuciła się na niego i mocno do siebie przytuliła.

-Gdybym wiedział, że tak będziesz mnie witać to częściej bym ci robił takie niespodzianki. - Zaśmiał się i odwzajemnił uścisk. - A teraz mów z kim rozmawiałaś.

Ariana usiadła na skraju łóżka i lekko posmutniała.

-Z nikim ważnym. - Mruknęła niedosłyszalnie.

Syriusz usiadł obok niej i spojrzał jej w oczy.

-Byłaś dzisiaj w Hogsmade?

-Dlaczego pytasz? - Starała się nie dać po sobie poznać, że wystraszyło ją to pytanie.

-Bo widziano tam śmierciożerców. Znowu z nim rozmawiałaś. - Ostatnie zdanie było niemal oskarżeniem.

-Syriusz, ja nie chciałam... - Zaczęła a po jej twarzy spłynęły obwite łzy. - Proszę już nigdy nie zostawiaj mnie samej. Nie wychodź z zamku.

-Dlaczego? - Zapytał już łagodniej i przytulił ją do siebie.

-On powiedział, że zapłacisz za każdy mój błąd... Ja nie chcę żeby coś ci się stało. - Łkała mocząc mu koszulę.

-Umiem o siebie zadbać...

-Proszę. Dla mnie... - Przerwała mu Ariana.

Syriusz wziął jej twarz w dłonie i wtedy, gdy ich usta dzieliły ledwie milimetry, blondynka poczuła znajome piekące uczucie na piersi. Odsunęła się od niego i czym prędzej ściągnęła odznakę.

-Przepraszam. - Mruknęła i oblała się rumieńcem.

-Nic nie szkodzi, Pan wzywa. - Westchnął smutno i wyszedł zostawiając ją zupełnie samą.

-Zaraz, to on w końcu zgodził się nie narażać, czy nie? - Zapytała sama siebie, dochodząc do wniosku, że żadne słowa zgody nie padły z jego ust...